kich razach nigdy nie był winien; zawsze piec, drzwi, krzesło, stół, jedynie pokutowały, bo je łajał jeszcze.
Pan Joachim niezważając na ten łomot, poglądał w komin i milczał. Przetrwawszy tak długą chwilę, sługa nie myślał więcéj czekać i szturmem postanowił zdobyć potrzebną wiadomość.
— A cóż, rzekł, pan znalazł Drohobyskich w Sasowie?
— Znalazłem ich.
— Gdyby też wolno było spytać?
— O co?
— O juściż, — uśmiéchnął się Jan figlarnie, oczki żywe mrużąc i trąc z niecierpliwości czuprynę zawsze najeżoną — juściż, jak się tam spodobało?
— Bardzo! — rzekł lakonicznie Joachim i uciął.
Jan tupnął nogą i palce sobie zagryzł.
— A panna, proszę pana?
— Piękna panna.
— Ta! piękna! piękna! każda z nich piękna póki za mąż nie pójdzie, ale to gaśnie pręciuteńko...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.