życ blizki pełni srebrzyste swe promienie mięszał z blaskami ogniów i resztę krajobrazu odkrywał oczom, zdzierając z niego zasłonę nocy.
Ale któżto tam wśród powszechnego wesela, duma na progu dworu stojąc jak wryty, ze zwisłą głową, z rękoma załamanemi, z ponurą twarzą i nastrzępionym wąsem, jakby niedzielił radości wszystkich, jakby się nią właśnie zatruwał? Stary to Jan stanął tak, zadumał się, i aż łza pociekła mu po zmarszczonéj twarzy; usłyszał już zdaleka turkot powozów, serce mu zabiło jak dziecku i tak mówił do siebie:
— Czegom się bał, tegom się nie ubał! Ha! musiał się on taki ożenić! ale Bóg-że to wie co nam wiozą do domu, biedę czy szczęście? Gdybyto odgadnąć, możebym się z drugiemi cieszył. To pewna że się nasze dobre, spokojne, kawalerskie czasy nie powrócą; kiedy tak, to i mnie będzie czas poszukać sobie jakiéj flondry... jednakże kości łamią. Ot! jaka śliczna jesień, jaka perlista rosa, a djabła tam on się jutro rano da zbudzić do kniei, choć pieskiby zagrały! oj! zagrały! A co jemu teraz psy; już nam teraz nie o tém myśleć, będziemy i my
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.