Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Joachimie, ja wiém żeś ty wielki myśliwy, czemu też niepomyślisz o swojéj ulubionéj rozrywce, ja się tu domem zajmę, a ty każ sobie proszę jutro przygotować polowanie... Mama bardzo zwierzynę lubi...
Jan zaledwie uszom swoim mógł uwierzyć, stanął wryty, słuchał, nasłuchać się nie mógł, i drżał z radości.
— Słyszy pan! słyszy pan! — wykrzyknął niezrozumiale, i poskoczył do Marji całując ją w rękę.
— A! złota moja pani, śliczna moja pani! — jąkając się mówił szybko — to prawda, prawda, to święta prawda, że naszemu panu bez polowania nie wytrzymać... jutro o świcie do kniei, idę, lecę i zaraz rozporządzę wszystko...
Pan Joachim uśmiechał się patrząc na niego, a Jan już hałaśnie trzaskając drzwiami biegł pędem i po drodze słychać było jak wywracał, tłukł, rozbijał co napotkał, powtarzając ciągle:
— Ona sama polować będzie! to złota pani, jak Boga kocham, złota pani!
Piérwsze polowanie wielce się udało, za