Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Rok, dwa lata, upłynęły bez zmiany żadnéj, synek tylko przybył panu Joachimowi, a gromada wedle odwiecznego w Starem zwyczaju, do chrztu go trzymała; Jan we łzach cały stanął nad kolebką i trzeciego dnia już mu chciał trąbić dla zabawki; szczęściem potrafiono to jakoś na potém odłożyć. Staś przypomniał mu młodsze lata, gdy jeszcze Joachima piastował i zabawiał, serce mu uderzyło i piérwszy raz w życiu rzekł do siebie: niech djabli wezmą polowanie, trzebaby nam domu, jejmości i dziecka pilnować.
Były to jednak tylko wyskoki czułości, które się wkrótce powszedniejszemi uczuciami zacierały: myślistwo odzyskiwało nad nim władzę, jesień przychodziła z rosą, psy zawyły zamknięte, musiano polować, jak było wytrzymać! Pan Joachim jednak powracał wcześniéj, wyjeżdżał późniéj i siadywał w domu dłużéj, a Jan mu tego bynajmniéj za złe niemiał, czasami nawet wybrał się sam do kniei po cichu, nie zachęcając panicza by mu towarzyszył.
Szło tak wszystko szczęśliwie lat kilka i Stasiek podrastał na pociechę matce i ojcu a