ka goniąc — zadrżały serca myśliwych, zatętniał i zahuczał las cały — w tém dał się słyszeć wystrzał jeden i krzyk okropny.
Jan, który stał niedaleko od Joachima przybiegł w miejsce, z którego głos bolesny się rozległ, nieprzytomny, przelękły, przeczuwając już jakieś nieszczęście. Straszliwy widok go uderzył, pan leżał na ziemi we krwi brocząc, i niespokojne, łzą boleści zaszłe oczy, wodził po głuchym lesie.
Piérwsze wejrzenie tych oczów padło na biednego Jana; ujrzał to i wrzaskiem przerażającym zwołał co żywo myśliwych i obławę. Widok był okropny, pan śmiertelnie ranny konał prawie. Zajadły odyniec po piérwszym wystrzale, który go ciężko tylko skaleczył, wedle instynktu swego rzucił się wprost na dym; przypuścił go pan Joachim, pewien będąc, że drugą rurę ma nabitą, tymczasem w pośpiechu zapomniał o niéj, odyniec wpadł nań rozjuszony, a żadnego ani pniaka, ani drzewa nie było w blizkości, by się od napadu ratować; cięty w nogę upadł myśliwiec, a dzik rozpłatawszy go, wściekły, rzucił się daléj.
Nie potrafiemy odmalować co się działo z Ja-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.