Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

wiona niezwykłemi w porze rannéj odwiedzinami, ale rada przyjacielowi, uśmiechnęła się do niego. Cicho i błogo jakoś było w ocienioném podwórku, na którego zieloną murawę wybiegło dziecię klaskając raźnie z batożka.
Xiędzu ścisnęło się serce na ten widok, który za chwilę miał się tak straszliwe zmienić; stanął mimowolnie, załamał ręce, nowe łez strumienie puściły mu się z oczu. To zastanowienie się gościa wziął mały Staś za wyzwanie do swawoli i żywo przybiegł do proboszcza; spójrzał mu w oczy figlarnie i ujrzawszy w nich łzy, odwrócił się niespokojny do matki.
Pani Joachimowa uśmiechała się jeszcze, żadna myśl gończa nie przebiegła zwiastując jéj smutek, przez spokojne serce; nie widziała płaczu, nie domyślała się nowiny. Wrytym stał xiądz przez chwilę, ale potrzeba iść daléj, wymógł na sobie siłę i zbliżył się. Teraz wejrzenia dość było, by poznać, że niesie brzemię, którego złożyć nie śmie, znając ciężar jego. Jak piorun przeczucie straszne uderzyło w serce żony, krzyknęła, podbie-