Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

gła i wzrok z pytaniem gwałtowném utopiła w jego oczach.
— Xięże proboszczu, mów, mów, co się stało? na Boga!
Biedny posłaniec wziął w milczeniu na ręce chłopaka i podał go pani Joachimowéj.
— Jesteś matką, rzekł głosem stłumionym, pamiętaj o tém żeś matką!
— Co to jest? cała drżąca i zbladła zawołała kobiéta coraz więcéj przerażona.
— Bóg cię dotknął, dokończył słabnącym głosem duchowny — wielkiém zagrożona jesteś nieszczęściem, pamiętaj żeś matką! Twój mąż....
Nim dokończył, krzyk rozpaczy się rozległ, ale kobiéta nie padła bezsilna pod ciosem; natchniona boleścią i uczuciem obowiązku zerwała się, poczęła biedz nieprzytomna, a słaby starzec ani mógł myślić ją dogonić. Biegła drogą ku wiosce, wiedziona instynktem przywiązania. Dziecię widząc matkę uciekającą z krzykiem rozpłakało się, proboszcz przy niém pozostać musiał.
Serce jéj już było wszystko odgadło, i leciała przeciwko rannemu, widząc obraz je-