Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

bie. Rzadki dzień przesiedziała w domu, a rzadzéj jeszcze trafiło się zęby gdzie niewyprawiła posłańca na wzwiady. Miała formalnych szpiegów po ważniejszych punktach okolicy i najdoskonalszą policyą; nikt też do moralnéj statystyki sąsiedztwa tak wybornie zebranych nieposiadał materjałów. Szczebiotliwości niepohamowanéj, wesołości utrapionéj, złośliwości większéj niż dowcipu, pani Emerykowa panowała w domu i na języku trzymała przerażoną okolicę. Ukazanie się jéj żółtego koczyka i kasztanowatych koni, przestraszało jak piorun mających cokolwiek do utajenia, nic bowiem przed nią utaić się nie mogło, nawet to czego jeszcze nie było, i co się nigdy stać nie miało; ludzie jéj zaledwie odłożywszy konie szli zaraz na oglądy i gawędy, z których potém ścisłą sprawę zdawać musieli. Nie raz nawet po drodze przejeżdżających żydków i posłańców wstrzymywała, żeby się od nich cóś niespodzianego dowiedzieć.
Ale nadewszystko pani Emerykowa lubiła swatać, choćby nawet najstarszych, cóż dopiero młodszych? niecierpiała próżnujących: panny, kawalerowie, wdowcy, mieli w niéj po-