wdziwy statysta. Rzucił też czasem i łacińskiem słowem w rozmowie i sentencją jakąś, znać uczył się i czytywał. Słowem pod tą szaraczkową kapotą, ciężko się było coś podobnego spodziewać.
Mimowolnie uczuli gospodarstwo dla tego ubożuchnego wędrowca jakieś poszanowanie, choć był skromny nader, potulny a wszędzie się ostatniego miejsca dopraszał. Trzeciego dnia wstał Żeliga rano i przekonał się ze smutkiem, że co wczora mżyło tylko, dzisiaj już lało. Naprawdę pieszemu człowiekowi ruszyć się nie było podobna — psa by za wrota nie wypędził. Aż nadszedł znowu i gospodarz do oficyny pod ogromnym na trzcinie osadzonym parasolem, śmiejąc się ze swojego gościa, który przez wszystkie szyby upatrywał pogodniejszego kąta na niebie.
— A co — rzekł — nie dobry ze mnie prorok? nie widzisz asindziej, że leje jak z cebra? a ja jegomości mówię, że to jeszcze tak jutro będzie.
— O! niechże pan Bóg uchowa! — zawołał Żeliga ręce składając.
— Pewien jestem, że dopiero pojutrze rano wybierze się na piękną pogodę. Księżyc się opłakuje, trzeba mieć cierpliwość.
— Ale ja państwu łaskawym dobrodziejom moim załogą jestem... zawołał skłopotany przybysz.
— No! no! dajcie temu pokój to nam wiedzieć... moja jejmość aż się śmieje z radości, a co ja o sobie to już nic nie mówię. Chodź asindziej do mnie na śniadanie i nie mówmy już o tem.
Stary spojrzał niespokojnie przez okno, ale niebo całe powleczone było jakby jednym szarym obłokiem, ani nadziei, żeby się rychło rozjaśnić mogło, wiatru najmniejszego a deszcz nie padał, ale lał spokojnie z chmur prostopadłemi strugami na ziemię. Ledwie pod parasolem wielkim dostali się cało do dworu. Dosyć że i ten dzień przegawędzili wesoło; nad wieczór przeciwko przepowiedni pana Marcina, z wielką gościa pociechą trochę się obłoki rozjaśniać zaczęły i deszcz niby ustał, słońce zaszło jaskrawo, ale zacho-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.