Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieńcem zacnym, aleście osobno rośli, nieznajomi sobie jesteście, on tu nawykł rozkazywać.
— Gdybyśmy nawet uniknąć tego pragnęli — rzekłem — nie możemy. Jesteśmy małoletni, ojciec działu nie uczynił, my go dziś zrobić nie mamy jeszcze prawa. Gdzież szukać schronienia, jeśli nie tu? Gdybyśmy raz opuścili dom nieboszczyka rodzica naszego, jużby dla nas prawo doń niejako straconem zostało.
Nic na to stryj nie odpowiedział, wiem tylko, że gdy o tem postanowieniu naszem oznajmiono p. Stanisławowi, rzekł:
— A! dobrze, niech zostaną, zobaczymy jak długo tu wycierpią.
Powtórzono mi te słowa, oburzyłem się, alem postanowił przyjąć wyzwanie, i prosiłem tylko stryja, aby czas jakiś z nami pozostał.
Życie w istocie obiecywało się nieznośne, ale musieliśmy pozostać w miejscu, nie mogąc ze strachu ani pomyśleć o jakich bądź układach, gdyż ufając w swe stosunki, odraczał wszystko na przyszłość, a miał nadzieję że dokuczywszy nam, zbędzie nas jak najmniejszem. W pierwszej chwili testamentowi nic zarzucić nie śmiano, ale poradziwszy się stronników, wyszukano w nim i w naturze posiadanych majątków nieboszczyka wojewody łatwe do wykwitowania nas jak najmniejszą cząstką preteksta. Wszystko to działo się po za nami. Starosta mimo przenikliwości swej, grożących nam niebezpieczeństw nie dorozumiewał się wcale. Z p. Stanisławem zgoda i zbliżenie się było całkiem niemożliwe.
Nie godziło się go nazwać złym człowiekiem, ale go rodzina czyniła nam nieżyczliwym, niechętnym. Dumny, przywykł był nas uważać za jakichś obcych, co się mu narzucili w dom, imię i majętność ukradłszy podstępnie; wychowany wśród rodziny przywykłej do wysokiego ocenienia się, mniemał się najsumienniej sam jeden prawym następcą imienia i majętności, za obowiązek swój ocalenie obojga od napaści naszej uważając. Był szorstki, twardy i nieugięty, zawarty