Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

P. Stanisław dotrzymał co nam zapowiedział. Spotykaliśmy go jako zawadę i przeszkodę na każdym niemal kroku, przykrzył się nam umyślnie. Równe mając prawa do niedzielonego jeszcze po ojcu spadku, żyjąc pod jednym dachem, nieustannie coraz nieprzyjaźniej ocieraliśmy się o siebie. Jeśli ja sobie wybrałem konia do jazdy, pewnie on potrzebnym był p. Stanisławowi; jeśli Teresa chciała wyjechać do kościoła, konie i powozy zabierał wprzód pewnie dla siebie i przyjaciół. Służba, mieszkanie, kuchnia, stajnie, nawet książki były powodem nieustannych sporów. Brat umyślnie prawie się nie oddalał, aby nam chwili nie dać wytchnąć, my postanowiliśmy trwać, znosić i jakkolwiek przykrem było położenie, milcząco je przyjąć jako konieczność. Wzywany do gwałtowniejszej walki i kłótni, najczęściej zbywałem pogardliwem milczeniem brata, którego to bardziej jeszcze jątrzyło.
Szczególne też uczucie wyrodziło się we mnie z tego dziwnego, dwoistego położenia i pochodzenia. Krew pańska ojca płynęła w żyłach moich i burzyła się we mnie, szlachecka też matki całą siłą uciśnionych i upokorzonych z nią we mnie walczyła. Byłem naprzemiany pod wpływem jednej lub drugiej, ostatecznie jednak więcej szlachetką się czułem, bom w tem uczuciu był draźniony i nieprzyjaźń ku magnatom wyrobiła się niechęcią ku bratu wzmagana. Chciałem był na złość rodzinie do imienia głośnego ojca, przydać sobie nieznane imię matki, i połączyć je umyślnie; przybierałem tem pokorniejszą powierzchowność im w głębi duszy w istocie duma więcej się srożyła. Często też w bracie widząc przedstawiciela pańskości, której nie nawidziłem, ostro na magnaterję przy nim odzywałem się, łatwych przeciwko niej używając argumentów.
Ale nękała mnie ta walka nużąca, którą on prowadził chłodno, ja gorączkowo. Ja i Teresa chcieliśmy się w końcu odosobnić zupełnie, zachowując tylko dla oka stosunek jakiś familijny, ale się to uskutecznić nie dało, formy pewne do których poszanowa-