Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

wasza bogatą panią i księżniczką, ale ojciec jeden wasz i nasz dał nam jedno nazwisko i kochał nas miłością jedną. Jesteśmy tu, bo mamy prawo być tu tak dobrze jak i pan. Chcesz nas WPan wygnać ztąd obejściem braterskiem, to mniejsza, ale nie ludzkiem. O mnie nie idzie ale o siostrę moją. Dziś poważyłeś się WPan czynić boleśne dla nas przymówki do pochodzenia matki naszej, ja tego dłużej cierpieć nie będę...
— A któż WPana przymusza, abyś to cierpiał? spytał urągając.
— Zmusza mnie do tego — odparłem, konieczność pozostania tu aż do pewnego podziału majętności po ojcu naszym. Jest to tak dobrze moje jak twoje gniazdo.
— Zapominasz, żem starszy! rzekł.
— Ja o tem pamiętam, wy zapominacie, bo postępujecie nie po starszemu, obchodzicie się z nami nie jak brat, który się opiekować powinien, ale jak wróg, który prześladuje.
— Nie szafujcie tem braterstwem.
— Trudno się go zbyć, choć mi zaszczytu nie czyni, odrzekłem gniewny.
— No, więc czemże mi grozicie? — zapytał.
— Słuchaj — odparłem tamując się w gniewie który mną miotał — nie ja ci grożę, ale Bóg, postępujesz sobie nieludzko, pastwisz się nad słabą, nieszczęśliwą kobietą, sierotą, pamiętaj, że to nie uchodzi bezkarnie.
— Robię co chcę — zawołał — nikt mnie z czynności moich słuchać nie ma prawa.
— Ja, ja mam prawo za siostrą się upomnieć.
— Cóż to się jej za krzywda dzieje?
— Nie zmuszaj mnie, i nie kuś do złego! nie wyzywaj nieszczęścia, zawołałem. Jestem szalony, jestem wściekły, nie będę winien jeśli mnie uczynisz zbrodniarzem.
Stanisław rozśmiał się, ale nachmurzył brew.
— Cóż to myślisz, że się ciebie ulęknę? spytał.