Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Siebie, nie mnie przestraszyć się powinieneś, krzyknąłem, postępowanie twe niegodne, okrutne, podłe jest.
— Coś powiedział! — zawołał Stanisław rzucając się ku mnie.
Na te słowa nic nie odrzekłszy powoli wziąłem za klamkę i zostawiwszy go drżącym od gniewu, wyszedłem nie spiesząc.
Myślałem, że pobieży za mną, ale pozostał, a ja wróciłem rozżarzony do mieszkania, długo się uspokoić nie mogąc.
Nazajutrz gdy wybiła godzina obiadu, sądziliśmy że nie przyjdzie, ale blady wszedł świszcząc, siadł na swem miejscu, jakby nas nie widział, przyprowadził dwa psy z któremi się bawił i tak ucztowaliśmy nie patrząc na siebie. Podobnie było dni następnych, dopóki ktoś z przyjaciół jego nie nadjechał. Chcąc nam pokazać, że się wcale nie uląkł, rozpoczynał na nowo swe szyderstwa i przymówki, niekiedy rzucając na mnie spojrzenie z ukosa i badając wrażenie jakie to czyniło. Zaciąłem wargi, milczący, gniewny, obróciwszy się do siostry, usiłując niesłyszeć nic i nie wiedzieć. Przez parę dni następnych powtarzało się to jeszcze, znosiłem, zuchwalstwo wzrastało, gniew mój także. Ani ja ani Teresa nie chodziliśmy już do wspólnego stołu i nie widzieliśmy się z nim przez dni kilka. Postanowiliśmy zerwać zupełnie z bratem i nie zważać nań wcale. Wydawaliśmy rozkazy, on także, ale dla groźb Stanisława nikt do naszych stosować się nie chciał. Musiałem za każdą rzeczą chodzić sam, i zniżyć się do walki ze sługami. Widząc, że nie wytrwamy w tem piekle, wezwałem na radę starostę. Przybył na wezwanie nasze, opowiedzieliśmy mu wszystko, ja byłem już tego zdania, aby dla spokoju, dla zagrożonego zdrowia Teresy ustąpić.
Stryj zostawiał do woli mojej, ale siostra dla pamięci matki nie chciała dopuścić byśmy się poniżali ucieczką z rodzicielskiego gniazda.