Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Rok jeszcze przecierpim, rzekła, dział musi nastąpić.
— Ale tu dnia wyżyć niepodobna — wołałem. Napróżno usiłowaliśmy ją uprosić; Teresia płakała, jej łzy wszechmogące były dla mnie.
— Cierpmy więc, rzekłem.
Stryj poszedł sam rozmówić się ze Stanisławem, ten przyjął go grzecznie, ozięble, ale udawał, że nie rozumie o co chodzi — odpychał wszelkie pośrednictwo. Postanowiliśmy znowu unikać go, udawać głuchych, lecz nie ustąpić.
Gdy w kilka dni po odjeździe stryja przekonał się, że usunąć się nie myślimy i czaszę postanowiliśmy do dna wypić, znowu go niecierpliwość gorętsza jeszcze niż przedtem porwała, rozpoczął walkę z gwałtownością większą daleko niż wprzódy. Wszystkie przykrości, jakie mógł nam tylko uczynić, robił jawnie i w sposób tak boleśny, że znowu zwątpienie opanowało, czy wytrzymać je potrafimy.
Zbliżam się do nieszczęsnej chwili, która o przyszłych życia mojego losach stanowić miała; było to jesienią, powróciłem był na godzinę obiadową z polowania, znużony, sam nie wiedząc czego niespokojny. Wpadłszy do pokoju siostry zastałem ją spłakaną, mimo najusilniejszych wszakże prośb moich przyczyny łez wyznać mi nie chciała, złożyła je na zwykły swój smutek, na boleśne przeczucia, na życie któreśmy prowadzili.
Gdy wybiła godzina obiadowa, napróżno ją namawiałem aby poszła ze mną, wyznała mi że brakło jej sił, że woli pozostać u siebie, mnie także chcąc namówić abym z nią obiadował, ale nie wiem co pędziło mnie do sali. Poszedłem. Stół nakryty był w sali jadalnej, w której ojciec nieboszczyk obok innych dwa portrety żon swoich kazał umieścić. Ledwiem wszedł na próg, uderzyło mnie, że w czasie mej niebytności obraz matki naszej zdjęto. Gniew gwałtowny owładnął mną, rozdrażniony już byłem znużeniem rannem i łzami Teresy. Spostrzegłem w tej chwili Staniała-