cznijcie, a gdy się znudzicie, toć to nie turecka niewola, pójdziecie gdy zechcecie.
Tak został Żeliga na tydzień, z czego pani Marcinowa nadzwyczaj była rada, a po tygodniu, choć ubogi węzełek podróżnego stał jeszcze zawsze nie rozpakowany, jakoś już mowy o podroży nie było. Dziwnie bo podróżny ów przystał do tego domu i ludzi, a tak prędko zrósł się z nimi, jak gdyby się tu rodził, lub do rodziny należał.
Coś tak upłynęło bodaj czy nie parę miesięcy. Żeliga przyjęty po bratersku, jak brat się też wysługiwał państwu Barcińskim, a nie był to człek prosty i nie taki próżniak jak najczęściej rezydenci, co się tylko w godzinie stołu regularnie do talerza stawiali. Znał się na wszystkiem bardzo dobrze, a szczególniej na koniach i stadzie, lubił też ogród i myśliwstwo, miał mnóstwo znać z doświadczenia nabytych sposobów i recept skutecznych na końskie słabości, i różne łowiectwo znał doskonale, a ze psami ogarami, ba i ptakami, umiał się obchodzić jak nikt. Do gawędki też i opowiadania starych dziejów nie miał sobie równego, słowem był to nieoszacowany przyjaciel w domu, a co dziwniejsza nietylko u państwa, ale u czeladzi i najmniejszego człowieka umiał sobie miłość zaskarbić.
Najczęściej się trafia, że gdy się nowa postać zjawi we dworze, szukają na niej plam gwałtem, boją się ulubieńcy stracić trochę miłości pańskiej, zazdrośnie patrzą starsi słudzy, szepcą, donoszą i usiłują czernić. Kto zna domowe sprawy wiejskiego dworu i życia, ten wie jak tu każdy nowy przybysz szpiegowany jest przez oczów tysiące, jakby radzi wszyscy co przeciw niemu wynaleźć. Nie minęło to i p. Żeligę, ale ci co się nań usadzili ze wstydem odeszli bo przy najściślejszej pilności nic znaleźć nie mogli, coby mu w oczach państwa krzywdę robiło. I jak to zawsze po takich próbach bezskutecznych bywa, zmuszeni do poszanowania ludzie, nisko się już kłaniali Żelidze, który niżej jeszcze im się odkłaniać miał zwyczaj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.