go gniewu, rozwinęła się straszliwa. Przy łożu mojem płakała klęcząc Teresa, wyrzucając sobie że mimowolnie stała się przyczyną bratobójstwa.
Nie śmiałem nawet spytać o Stanisława; później już nie wiedziałem co się ze mną stało.
Gdym niewysłowienie osłabiony oczy znowu na świat otworzył, długo przypomnieć sobie nie mogłem, co się ze mną działo, okoliczności poprzedzających chorobę, walkę naszą. Czułem się ledwie żywym, nie mogąc ocenić czasu który słabość moja trwała. Teresa i ksiądz siedzieli przy mnie. Otworzyłem usta chcąc ich pytać, ale mówić mi zakazano; pamięć opieszale przywodziła mi wypadki, w miarę jak odzyskiwałem siły przypominałem sobie wszystko, niepokój dręczyć mnie zaczął o życie Stanisława.
Mimo zakazu księdza, próśb Teresy, spytałem natarczywie.
— Co się ze Stanisławem dzieje?
— Żyje, — odpowiedział mi kapłan surowo,
Słowa już więcej nie mógłem z nich wydobyć, zawołano lekarza, który natychmiast kazał mi wziąć coś uspokajającego, sen powoli skleił mi powieki. Ale w tym śnie ciężkim dręczyły mnie marzenia piekielne. Widziałem przed sobą ojca i z nim brata, ukazującego mi szeroką ranę w rozpłatanej przezemnie piersi.
Choroba i słabość długo przeciągnęły się jeszcze, lecz na ostatek zwyciężyły siły młodości; począłem przychodzić do siebie, a im więcej odzyskiwałem zdrowia i pamięci, tem głębszy ogarniał mnie smutek, tem pełniejsze goryczy wymówki sobie czyniłem. Mówiono mi że Stanisław żyje, lecz tylko Opatrzność Boża znać go ocaliła, ja w mem własnem przekonaniu byłem bratobójcą. Wielka była wina jego, ale nie mogłem zataić przed sobą własnej. Dla czegóżem nie ustąpił przed dumą brata i ważył, dla próżności, przez miłość własną, jego i moje życie, aby koniecznie na swojem postawić? Dla czegom dopuścił, by gniew mną owładnął i pierwszy rzuciłem się na brata?
Żal uciskał mi serce, w duszy ślubowałem sobie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.