częli, abym od mojego postanowienia odstąpił. Najpoważniejszą dla mnie była wola Stanisława, zaklinającego mnie abym stanu duchownego, do którego nie czułem powołania, nie obierał. Poddałem się wyraźnie jego woli, ale zarazem oznajmiłem rodzinie, że pokutę mając naznaczoną przez siebie, spełnię ją, chociażby przeciw surowości jej występowano i nic mnie od tego obowiązku sumienia odciągnąć nie potrafi.
Rodzina, O. Ignacy, brat Stanisław, w ostatku i ja także, sprzeciwialiśmy się postanowieniu Teresy, która również do klasztoru powracać chciała.
Występek mój był prawie publiczny. Stanisław dawał mi pierwszy przykład skruchy i ofiary, za którym ja pójść był powinien; postanowiłem więc opuścić gniazdo ojcowskie i nie powracać doń, aż po latach tylu ile ich naówczas miałem. Pokuta więc trwać miała lat dwadzieścia kilka. W ciągu tego czasu postanowiłem uroczyście żyć w odosobnieniu, lub jako wędrowny ubogi pielgrzym, nie zdradzając stanu jego i pochodzenia, narażając się na upokorzenia, których od brata znosić nie umiałem.
Zakrzyczano mnie zrazu, żem sobie zbyt ostrą zadał pokutę, alem już był niewzruszony; oddawszy Teresę w opiekę stryjowi, natychmiast udałem się w lasy na Mazowsze, gdziem sobie pustelnię tę pobudował, zapełniając ją dzikiemi zwierzęty. Przez długi przeciąg czasu wcale się ztąd nie oddalałem. Żyłem tu na modlitwie, rozmyślaniu; postach, nabożeństwie, martwiąc ciało i pokonywując ducha. Zerwałem stosunki z rodziną, tylko w razie koniecznej potrzeby, zbliżając się do niej dla krótkiej narady.
Nie przyjmowałem też nikogo, oprócz księdza, który był moim kapelanem i spowiednikiem, a dwa razy do roku dowiadywałem się tylko do siostry.
Jużem w lesie był zamieszkał, ale jeszcze w prostej budzie leśniczej, która tu stała poprzednio, zanim na jej miejsce dom wzniosłem, gdy O. Ignacy niespodzianie przybył do mnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.