Czekała już na niego p. Agnieszka i ujrzawszy podbiegła żywo; poczęła go naprzód po rękach całować za to, że jej ten rękopism udzielił, potem się rozpłakała okrutnie.
Milczał już zafrasowany p. Marcin, starając się ją uspokoić, ale pojął co się w jej duszy dziać musiało.
— Płacz nic nie pomoże — odezwał się — mówże no mi asińdźka proszę, co na to? czego się tam temi łzami zalewacie, wszystkoć przeszło, człek odpokutował.
Pannie Agnieszce rumieniec na twarz wystąpił, bo jeszcze nigdy z p. Marcinem o swem postanowieniu i projektach nie mówiła, więc jej się nie łatwo było zdobyć na szczersze wyznanie.
— Służyliście mi sierocie za rodziców, rzekła wreszcie, jak moich własnych was szanuję. Nic nie mam, i nie chcę mieć dla was tajnego, kocham i poważam tego człowieka z dawna, niemal od pierwszej chwili, kiedy go ubogim i biednym wędrowcem w dom wasz przychodzącym ujrzałam. Milczał on długo też, ale w końcu wyznał mi, że się do mnie przywiązał, daliśmy sobie słowo wzajemnie, cóż ja teraz pocznę! — zawołała ręce łamiąc p. Agnieszka.
— A no, kiedy tak jest, pójdziesz Asińdźka za niego — odparł p. Marcin.
— Nie! — odpowiedziała stanowczo p. Agnieszka — ta księga otworzyła mi oczy, nie...
— Ot dziwactwo — szepnął Barciński, ale z mowy miarkować można było, iż przekonania był innego.
— Nie, nie, nie dziwactwo — przerwała żywo Agnieszka. Sam to pan przyznasz, że w małżeństwie nierównego stanu szczęścia być nie może, bolesny przykład tego z jego życia czerpię. Tam tylko pokój i wzajemne zadowolenie, gdzie z obu stron równo się przynosi, gdzie kondycje, urodzenie, majątek, osobie odpowiadają, ubóstwo z ubóstwem, a bogactwo z bogactwem się łączy, kiedym mu słowo dawała, nie wiedziałam wcale kim był, miałam go za równego stanu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.