opierać się więcej nie było podobna; Barcińscy przystali, a chłopak w liberji sinej z żółtem siadł na koń, aby ich przeprowadzić do miasta.
W progu kasztelan rzekł im jeszcze:
— Nie o wiele wyprzedzicie mnie, muszę tylko pożegnać pustelnię moją, uspokoić się na duchu i pomodlić, chwila to w mem życiu stanowcza...
To mówiąc zwrócił się do p. Agnieszki kryjącej się nieco za Justysię i w rękę ją pocałował; poczuła że łzy miał na oczach, a głos którym mówił był drżący.
Tak nareszcie wyjechali i w milczeniu przebywszy niedźwiedzią bramę, drożynę w dolinie, znaleźli się znowu w lesie szumiącym, jakby to co niedawno widzieli snem było. Barciński był zadumany, Marcinowa wzdychała, Justysia tylko żwawo szczebiotała rozweselona, na oczach panny Agnieszki łzy się kręciły, które ukradkiem ocierać musiała... i myślała w duchu:
— Spełzła ostatnia mojego szczęścia nadzieja, ostatnie miłości marzenie... takiem go kochała... rozstać się z nim muszę... O nie, nie wniosę w tę rodzinę nowego strapienia i boleści, nie chcę mojego dobra okupywać ofiarą drugich... nie, ja nie mogę pójść za niego. I żal chwytał ją za serce, gdy pomyślała, że rozstać się z nim na zawsze będzie potrzeba, nie widzieć go nigdy, oddzielić się, nie słyszeć o nim, wyrzec się jedynego na świecie przyjaciela... Ale duma niewiasty walczyła z miłością kobiecą, wolała się poświęcić, niż jego poświęcać dla siebie. Straszliwe owe sceny o których czytała, przychodziły jej na pamięć, — czyliż się teraz na inny sposób odnowić nie mogły?
Łzy połykała strapiona, ale niemi coraz umacniała się w przekonaniu, że odmówić mu było jej obowiązkiem. Barciński, nie chcąc trapić żony i opowiadać przy córce tych krwawych dziejów, milczał posępny. Napróżno ożywiona tą podróżą Justysia ciągle wyglądając zwiastowała im nowe widoki, p. Marcin
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.