Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedział stolnik, nie... nie będzie nam tu wcale dobrze... A wiesz dla czego? ot dla tego, żeśmy do strzechy słomianej, do skromnego szlacheckiego dworku przywykli, że nas te wspaniałości zawstydzają i straszą. Myśmy żyli całe lata długie w naszej chacie ubogiej, obyczajem przywykliśmy do niej, jest to nasza rodzinna skorupka, do której przyrośliśmy wszystkiemi boki...
Młody człowiek zczerwienił się mocno, postrzegł się stolnik, że mu przykrość uczynił i począł go ściskać.
— Daruj pan weredykowi wiejskiemu — zawołał, takim Bóg gbura stworzył. Ale kiedy losy chciały, abyśmy kilka dni życia przebyli pod pańskiemi stropami, wyda się to nam jak sen z jakiejś bajki, który przypomnieć będzie miło.
— Spocznijcież państwo — rzekł cofając się młody człowiek — pozwólcież w imieniu wuja powtórzyć prośbę, żebyście się uważali jak u siebie.
To rzekłszy w koło pożegnał wszystkich, i jeszcze się obróciwszy do Justysi, która patrząc w bukiet pełen róż, uśmiechnięta wdzięcznie sama jak róża spłonęła, rzekł wesoło:
— Pozwolisz mi pani być swym ogrodnikiem... póki gościsz w Warszawie?
Nie było czasu na odpowiedź, bo Barcińska gdyby zaraz nie wyszedł, możeby go była po macierzyńsku uściskała, stary tylko pot z czoła obcierał, ale mu było markotno widocznie. Chciał zaraz usiąść, i postrzegłszy aksamitem obitą kanapę, nie prędzej tego pozwolił sobie, aż na niej chustkę rozpostarł.
— Wszystko to nie dobrze, — mruknął, ja tego nie lubię, młodzik mi coś bardzo do Justysi podjeżdża, a ta jak gapiątko cała ku niemu... nic potem! nic potem!
Justysia wybiegła z Agnieszką do drugiego pokoju szukać szklanki, w którąby swój śliczny bukiet zanurzyć mogła, swobodniej więc mógł gderać stary, bo sam z żoną pozostał.