Domyśleć by się można reszty wyśmienicie, ale zwyczaj każe dopowiedzieć jak to było. Stało się jak łacno dorozumie każdy. Barcińscy zasiedzieli się nieco w Warszawie, dni spływały szybko, do widzenia było wiele, gospodarz uprzejmy, a nadewszystko lekarze oświadczywszy, że się bez podróży dalszej obejdzie, tak jakoś w mieście mimo to wstrzymywali, że można ich było posądzać o zmowę z kasztelanem. Przez ten czas wiele uprzedzeń znikło, trzymał się Barciński swojego ale coraz słabiej, stała przy postanowieniu panna Agnieszka, ale czekała tylko aby ją kto chciał nawrócić.
W parę tygodni po przybyciu, znowu któregoś rana wszedł wuj z siostrzeńcem w wielkiej paradzie do Barcińskich i odezwał się w te słowa:
— Nie mogę już dłużej ważnej dla mnie, bo całego mego życia sprawy zwlekać, przychodzę więc z pokorną prośbą do państwa dobrodziejstwa i panny Agnieszki, aby serca mojego ofiarę i rękę przyjąć raczyła. Nie obcesowo to czynię, myślałem nad tem długo, poznałem wysokie jej przymioty i uroczyście błagam was abyście mnie i prośbę moją poparli.
P. Marcinowa, której do śmiechu i do łez równie było łatwo, rozpłakała się, kasztelan po chwili ciągnął dalej:
— Ten zaś młodzieniec, przez usta moje jako najbliższego opiekuna i krewnego, doprasza się pozwolenia zasługiwania i starania o względy miłej panny Ju-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.