Na ten raz rozmowa się przerwała, wzięto rzeczy do rozmysłu w milczeniu, ale już domyśleć się było łatwo końca.
Panna Agnieszka wahała się jednak długo, nim zgodziła się podzielić życie z człowiekiem, którego szczerze kochała. Cała rodzina kasztelana musiała, pierwsze czyniąc kroki i przekonywując ją że nie miała uprzedzenia, prosić aby przyjęła jedno z najpiękniejszych imion starych, w zamian za swe skromne imie szlacheckie. Tymczasem Barcińscy przekonawszy się, że podróż dla ukochanej córki ich nie była koniecznym przyjścia do zdrowia warunkiem, zabawili tylko dłużej w mieście, a siostrzan kasztelana skorzystał z czasu, by się zbliżyć do Justysi.
Poznanie też lepsze tego świata, do którego wnijść miała, odjęło pannie Agnieszce zbytnie o przyszłość obawy.
Nie wydał się on jej rajem, ani ideałem, ale wielce podobnym przy zmienionych nieco proporcjach, do mniejszych rozmiarów świata, w którym ona żyła. Przekonała się, ze wnosząc z sobą w te sfery poczciwe zasady, niewzruszoną cnotę i męztwo, i w nim wyżyć było można. Raziły ją obyczaje; śmieszyły ceremonje, dziwacznie wydawały się formy, ale oswajała się z niemi, pocieszając tem, że zamknięta w domu żyć może, nie rzucając we wrzawliwy żywot miejski, do którego kasztelan ani ona pociągnioną się nie czuła.
Wszyscy powoli oswoili się nieco ze stolicą; jeden pan Marcin był w niej zawsze obcym i stęsknionym za wsią swoją. Chodził wprawdzie po miejskim bruku, ale duszą i myślą ciągle był w Barcinie, a nieustannie go sobie przypominał. Padał li deszcz, pan Marcin obrachowywał zaraz czy on pomocnym być mógł gospodarstwu czy szkodliwym; ka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.