się... Zebrał lejce, nie tknąwszy prawie strzemienia skoczył na konia, ale tak jakby z siebie dwadzieścia lat zrzucił, zdawało się, że odmłodniał.
Gdy go zobaczyli na koniu ci, co go jeszcze dotąd nie widzieli nigdy na kulbace, nie wyjmując p. Marcina, wszyscy się zdumieli. Inny był człowiek, ani go poznać, wyprostował się, wyrósł, spoważniał razem, rzekłbyś, że hetmanić jechał wojsku, tak mu z oczów błyszczało jakimś ognistym wodza wzrokiem; koń poczuwszy jeźdźca i rękę poszedł zaraz inaczej, jak posłuszna dziecina.
Bogusz zobaczywszy co się święci, jużby był może rad się cofnąć, ale go jakoś wstyd wziął, zaczął tedy junaczyć sobie i żartować, myśląc, że tamtemu fantazję odbierze.
Ledwie staje odsadzili się od ganku, jak się siwy wyciągnął, jak począł iść, tak Boguszowa szkapa w galop, bo była siarczyście gorąca, ten ją po łbie, ta jeszcze gorzej, dosyć, że w dziesięć minut zakład został zwycięzko rozstrzygnięty i honor stada ocalony. A owych pięciu kulfonów, które Bogusz dobyć musiał rad nie rad z mieszka, Żeliga ani tknął, oddał je masztalerzowi.
Bogusz nań spojrzał z podełba i potrząsł głową.
— Oj to... ptasio! — szepnął po cichu — oj to ptasio!...
Ale na tem się skończyło.
Jak go później p. Marcin i ściskał i całował, jak mu dziękował, wypowiedzieć trudno; bo istotnie chodziło o honor koni, a gdyby się raz była fama rozeszła, że tej krwi konie kłusa nie mają, byliby je ludzie łacno sponiewierali. A w koniu kłus dobry to wszystko; mała rzecz gdy stąpa idzie porządnie, gdy kroczą ruszyć umie, choć to chód nie rycerski, gdy cwałuje i szybki jest a pewny w nogach rozbiegawszy się, ale kłus to chleb powszedni, tyle konia, ile kłusa: stępą nie daleko zajdziesz, cwałem także w wypadku się salwujesz chyba, a kłusem po wsze czasy i koło roli, i w podróży i na wojnie koń iść musi, bo to jego chód
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.