chwili owe trzysta złotych przyniósł złotem obrączkowem i talarami bitemi.
Zdziwiła się niepomało gospodyni, dziwił się Barciński potem wróciwszy.
Gdy mu je p. Marcin pospieszał oddać, Żeliga odrzekł:
— To nie pilno, wszakże nie uciekam, ani umierać myślę; oddacie później.
Choć go już wprzód szanowali pp. Barcińscy, teraz nie wiedzieć dla czego jeszcze w większem go mieć poczęli poszanowaniu, bo u ludzi tak zawsze grosz w kalecie i mizernemu człowiekowi wagi dodaje.
— To jakaś doprawdy zagadka, ten nasz poczciwy Żeliga — szeptał potem jegomość do żony, — nie pierwszy raz dał mi do myślenia, że gruby grosz mieć może.
— Waćpan nie uwierzysz, serdeńko moje, — dodała żona — jak on honeste ludzi obdarowuje i tego kozaka Sawkę, co mu posługuje czasem, tak oporządził i opłaca, że najbogatszy pan nie mógłby lepiej.
— W tem jest bo jakaś tajemnica — mówił Marcin — to niepospolity człek.
— W roku przeszłym — przerwała żona — gdy tu do nas ze mszą św. przyjechał Reformat, dał mu w sekrecie na nabożeństwo żałobne za duszę Elżbiety, Jana i Karola, złotych dwieście obrączkowemi dukatami, aż się u mnie ojciec Kalikst dopytywał co to za jeden.
— Tak, tak — powtórzył swoje gospodarz — zauważałem ja to od dawna, że to nie jest lada włóczęga i hołota... Bóg wie co to takiego jest... czy dziwactwo, czy jaki go też wypadek kryć się przymusza... nie godzi się może w tem szperać, ale coś jest, coś jest... Bo znowu pieszo przybył, mając grosz, o niczem nie myśli dalej... a człek coby i rozumem mógł się go dorobić, gdyby chciał... taż to jak z nieba spadł dla Justysi naszej... czego on jej nie nauczy!
Justysia była to śliczne dziecię, jedyna córka Barcińskich, do której w istocie Żeliga przywiązawszy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.