się bardzo, jakby madame jaka lekcje jej regularnie dawał — ale o tem niżej będzie.
Barcińscy oboje choć się czegoś domyślali, postrzegłszy, że byle zaczepić go o przeszłość, chcieć dopytywać o życie, o stan, o rodzinę, zaraz posępniał i zamykał się w sobie, niekiedy nawet w pole uciekał i nie rychło się pokazał potem, poszanowali nieszczęście i milczeli. Ale w sąsiedztwie nie mając co robić, nieraz niestosowne wymyślano o nim baje.
Szczególniej go śledził, choć potajemnie, o miedzę tylko mieszkający niejaki Achinger, herbu jak wiadomo, Wiewiórka, wywodzący się od Achingerów Holzackich, a potomek onego Zybulta, który był na Rusi pierwszy się usadowił. Tym Achingerom Rudolf cesarz za ich zasługi przekształcił rodzinny herb Wiewiórkę, dodając doń wieżę i rycerstwa na hełmie, z czego się dosyć chlubili. A byli to ludzie bystrego umysłu wszyscy. I ów też, co sąsiadował z Barcińskimi, miał nie mało przyrodzonego dowcipu, ale że go była natura upośledziła, bo był na jednę nogę nieco kulawy, i z lica szpetny, więc się mścił na rodzaju ludzkim nieco lepiej wyglądającym, a zgryźliwym i szyderskim stał się nad miarę, zwłaszcza gdy postarzał, a żadna niewiasta, choć bogatego kuternogi nie chciała za męża. Zwano go też poufale kuternogą, a niekiedy i przyjaciele w żarcie pozwalali go w oczy tak mianować.
Achinger złym tak człowiekiem nie był, ale kwaśnym, a że próżnował, więc go ludzie niepotrzebnie, a do zbytku zajmowali. Nikt z całego sąsiedztwa lepszych nad niego wiadomości nie miewał, bo też mu je wszyscy znosili, wiedząc, że był ich ciekawym, i on sam z pajęczyny sobie nieraz płótno wytkał, tak był srodze uważający i niezmiernie przenikliwym. Bano się go jak ognia, ale z tem źle mu nie było, bo też ten i ów ugłaskać pragnął, aby się na szorstki język nie popaść. Achinger pod ten czas był już dobrze kawalerem, ale młodości za wygrane nie dał, a złe języki utrzymywały, że nie mając miru po pańskich
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.