Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

dworach, do Nastek i Parasek z cicha koperczaki stroił.
Zaraz gdy Żeliga przybył, a Achinger go zobaczył, obejrzał, rozgadał się i dowiedzieć do gruntu nie mógł, co to był za jeden, markotno mu się zrobiło. Począł pana Barcińskiego jątrzyć że nieznajomego tak łacno do domu i poufałości przypuścił, z czego ten się tylko śmiał, ruszając ramionami; potem go żgał nieustannie prześladując, że w takiej nieświadomości żyć może, naostatek sam się uwziął coś koniecznie dojść o Żelidze, ale na tem sobie zęby ścierał próżno, co go z każdą chwilą bardziej drażniło. Niezrażony wszakże, na każdy krok jego czatował, i najdrobniejsze plotki o nim zbierał. Z tego jednak wszystkiego ścisnąwszy dobrze nic wydusić się nie dało.
— Ale poczekajcie — mówił Achinger — pomaleńku, pomaleńku, taki ja się tam czegoś domyślam.
Tak się to w zawieszeniu zostało.
Żeliga zresztą wyjąwszy to dziwactwo i milczenie o sobie uparte, człowiek był choć do rany przyłożyć. P. Marcin powtarzał przy nim i bez niego:
— Błogosławię ten deszcz, co mi go tu zatrzymać pomógł, i dzień i godzinę co go tu przyniosła.
Od Barcina do Chełma było dobrej półtora mili po dosyć górzystej drodze, w większej części lasem idącej, więc choć w Barcinie było oratorjum i najczęściej ksiądz rezydował na kapelanji jednego z sąsiednich klasztorów, Żeliga widać nabożny będąc wielce do obrazu Matki Boskiej, często do miasteczka chadzał pieszo. Czasem i pół dnia i dzień nawet cały spędził tam na nabożeństwie. Państwu Marcinostwu aż tęskno bywało po nim i chcieliby mu oszczędzić przykrej wędrówki, obawiając się aby w drodze czasem nie miał jakiego przypadku, ale na wózek i konia namówić go nie było podobna. Ująwszy kostur w rękę szedł sobie z różańcem takim żwawym i spiesznym krokiem, że się mało kto z nim zejść potrafił.
Jak skoro wpadł do miasteczka, już tam nikt nie odkrył ani co robił, ani gdzie się podziewał. Raz zda-