Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyło się, że pani Marcinowej wypadło jechać do Chełma na nabożeństwo i po małe sprawunki na święta; chciała z sobą zabrać Żeligę, bo cały tam dzień miała przepędzić. Wcześniej jednak jeszcze niż się ona wybrała, nie wiedząc o wyjeździe, pieszo ruszył Żeliga. Dziwiła się pani Marcinowa nie spotkawszy go nigdzie po drodze, ale domyśliła się że przez las krótką ścieżkę obrał; nie widziała go też ani w kościele, ani mogła odszukać w miasteczku, choć wcale wielkie nie jest. Była więc o niego bardzo niespokojną, ale gdy mrok nadszedł, a znaleźć go nie było podobna wróciła sama do domu. Dopytywano go potem gdzie był i co przez cały dzień robił, Żeliga pół żartem, pół serjo niby się ze wszystkiego wytłumaczył, Achinger wszakże przytomny tej indagacji wypadkiem kiwnął głową i dowodził, że coś innego było w tem wszystkiem. Nikt też go tak nielitościwie nie szpiegował jak on.
Wpłynął nawet podejrzliwością swoją na państwo Marcinostwo, którzy poczuli się trochę obrażeni, że jakieś tajemnice tak starannie przed nimi ukrywał, ale go tak kochali, że mu nawet mówić nie śmieli. Kilka tak razy do roku w sposób nie wytłumaczony znikał na dni parę i powracał albo smutniejszym albo weselszym, zawsze pomięszanym nieco, zwłaszcza gdy go się pilniej o to, gdzie był co robił dopytywano. W końcu już musiano udawać, że się tego nie spostrzega.
— Wiesz asińdźka co — mawiał często p. Marcin do żony, — gdyby ten poczciwy Żeliga nie był taki jakiś zacny i obudzający poszanowanie, jabym się go obawiał. Ta jucha Achinger ciągle dowodzi, że to być musi jakiś kryminalista. Bo i prawda, po co się tak kryje? zkąd pieniądze? prawdą a Bogiem czy ja wiem, nazywa się on istotnie Żeliga albo nie? nawet familji takiej nie znam nigdzie. Jest w tem licho jakieś, że się z sekretami nosi; że milczy, człowiek czysty nie boi się odkryć z sobą! Jest jakieś licho... słusznie mówi Achinger.