Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

stawał z rana zszedłszy niespodzianie nad jakiemiś papierami, listami, raptularzami, które ten starannie zaraz do szuflady ukrywał. Mimowolnie rzuciwszy okiem na nie, widział pan Marcin na listach świecące jakieś ogromne pieczęcie, na papierach cechy urzędowe, a przynajmniej nie lada jakiej kancelarji. Do jakiego to stopnia draźniło ciekawość, wypowiedzieć trudno. Achinger się zakradał, pod oknami podglądał, nigdy jednak nic nie wypatrzył takiego, coby go na ślad jakiś naprowadzić mogło i głowa mu pękała.
Już i miłość własna przenikliwego człowieka w grze była, upokorzonym się czuł nadaremnemi zachody, zawstydzony i tem, iż Żeliga wcale nań nie uważał, a w rozmowie zbywał go półsłówkami i dwuznacznemi uśmiechy. Przyczyniała się też do rankoru przeciw obcemu, jeszcze jedna okoliczność nie małej wagi.
Rezydowała wówczas na dworze państwa Marcinostwa już od lat kilku krewna samej jejmości, panna Agnieszka Przecińska, niegdyś bardzo majętnych rodziców córka, którzy wszystko stracili przez nieszczęsne pieniactwo. W tym żywocie naszym szlacheckim proces nie zawsze był dla grosza i interesu wiedziony, poczynał się on zwykle od majątkowego sporu, ale kończył walką, w której więcej szło o zwycięztwo, niż o pieniądze. Strony nieraz obie poszły z torbami, ten co wygrał zrujnował się i ten co przegrał, wieś musiał na opłatę rzeczników puścić, ale oba się nie dali do końca. To „nie daj się!“ zapalało do ostateczności a interes szedł na ostatku. Tak właśnie co się stało z rodzicami p. Agnieszki, którzy straciwszy chodząc po trybunałach wioskę ostatnią, ze zgryzoty pomarli. P. Agnieszka, lub jak ją pospoliciej tam zwano Agnusia, była pięknością jakich mało, ale roje pretendentów razem z majątkiem ją opuściły. Z całej spuścizny zostało jej trochę rupieci kosztowniejszych i dziesięć tysięcy złotych. Z tych pobierając prowizję po pięć od sta, miała na trzewiki i sukienki Agnusia, ale nie na zwabienie męża. Żyjąc