szukała, jakoś się to przecie zawsze tak złożyło, że się niechcący znajdowali... czasem mimowoli zagadali się zbyt długo, czasem on spojrzał i wzrok jej zawstydzony spotkał, czasem się i on zarumienił obaczywszy ją, koniec końcem hamowane uczucia trzymane na wodzy serca, wyrywały się ku sobie. Oboje wszakże zapewne nie łudzili się wcale, aby te darowane im chwile marzenia u słońca zachodu, miały się kiedy rzeczywistszem szczęściem zakończyć. On nie był młody, a znać przecierpiał wiele, ona zachowała i wielki wdzięk i piękność jeszcze niepospolitą, a powagę pańską królowej; miłość też to była jesienna, dziwna, wstrzemięźliwa, osobliwego rodzaju, tak że nie wiem czy ją tem imieniem nazywać było można.
Kiedy się czasem p. Marcin prześmiewał nieco z Żeligi, on mu odpowiadał spokojnie.
— Ale mój dobrodzieju, chybażeście zapomnieli kto ja jestem... możnaż takie rzeczy przypuszczać! — A gdy pani Marcinowa w cztery oczy badała pannę Agnieszkę, to nie bez rumieńców wypierała się przed nią wszystkiego, przyznając tylko do szacunku.
Ten dziwny dwojga biednych ludzi stosunek tak święty i czysty, że go pewnie żadna myśl nawet namiętniejsza nie pokalała, wcześnie zwrócił uwagę Achingera, i jeszcze w nim większą dla obcego przybysza obudził nienawiść.
— Ot! czego mu się chce, tej hołocie! widzieliście! panienki! A taki skromny, a taki niewinny... I ona też woli pono jego proste nogi, niż moją krzywą, ale z tego nic nie będzie... Łaska Pana Boga, wygra kuternoga. I mu zedrę tę maskę z twarzy którą się okrywa... ja go obnażę i pokażę. Ale pokazać mimo usiłowań nie było co i to właśnie bolało p. Achingera.
Postanowił obudzić baczność p. Marcina i rzekł mu wręcz.
— Słuchaj stolniku... niech tam sobie panna Agnieszka ze mną robi co się jej podoba, ale tu o honor domu waszego idzie. Ten przybłęda, włóczęga bez łomu i domu, on panienkę durzy... przypatrzcie no się z bli-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.