Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

jej tylko też kochać umiało, i nie było istoty, do którejby się nie przywiązała, którejby nie otaczała troskliwością. Przez nią płynęło wszelkie dobro na wieś i okolicę, ona była tłumaczem biednych, ich pośrednikiem, obrońcą przed rodzicami. Chory, ubogi, obawiający się kary za winę, wszyscy szli do Justysi, i przez nią trafiali do matki i ojca. Był to istotnie anioł opiekuńczy dworu i wioski, a z okolicznych osad i miasteczka, kto tylko ciężką miał sprawę, pewnie do niej pierwszej biegł by mu pomogła. Justysia z uśmiechem, z radością wywiązywała się z tych dobroczynnych poselstw, których co dnia było pełno. Śmiał się z niej czasem pan Marcin, gdy którego dnia milczała i zapytywał:
— A cóż to dzisiaj Justysia żadnej sprawie za adwokata nie służy? czyby to waszmość pannie klientów zabraknąć miało? Albo się odzywał: — Co ci tam za to dali, żebyś za nimi mówiła?
Dziewczę się rumieniło, uśmiechało, lub ojca za szyję ująwszy, okrywało pocałunkami.
Dni jej płynęły jak w raju na tej poczciwej pracy, na rozmowach długich z Żeligą, przy książkach pobożnych, w ogródku, za krosienkami, lub po pieszczotach z matką i kochanym ojcaszkiem, w swawoli wesołej z panną Agnieszką.
Rzadko kiedy jeździły w sąsiedztwo, do kościoła lub na dalsze ku Lublinowi wycieczki. Domyśleć się łatwo, jak gorącą była przyjaźń dziecięcia dla nauczyciela i piastuna Żeglugi. Nikt też go zapamiętalej nie bronił nad nią, nikt lepiej nie pilnował, aby mu na niczem nie zbywało, czuwała nad nim jak on nad nią, i pieściła go niemal tak, jak ją rodzice. Przy niej słówka nań pisnąć nie było wolno. Pamiętała o wszystkich jego potrzebach, wiedziała najlepiej co on lubi, domyśliła się zawsze najpierwsza czego mu zabraknąć mogło. Nawzajem Żeliga też znosił jej kwiatki, podlewał ogródek, budował altanki, i zajmował nieskończonemi opowiadaniami. Nosił jej ciche jałmużny dziecięce na wieś, był posłem i pełnomocni-