Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

uciekać chciała i skryć się, ale pomiarkowała, iżby ta obawa zbyt była znaczącą i pozostała w ganku.
Kuternoga pospieszył z powitaniem i żarcikiem.
— Pani, jak widzę, nie obawia się rozbójników, kiedy tak sama w domu siedzi.
— Ja prócz pana Boga niczego się nie boję — odpowiedziała panna Agnieszka.
— A ja to jeszcze w dodatku i djabła... pani dobrodziejko — rzekł Achinger, boć często się z nim choć w ludzkiej skórze, spotkać można.
To mówiąc zasiadł kuternoga na przeciwko panny Agnieszki na ławie, otarł pot z czoła i począł myśleć od czego począć, aby do swojego przyjść. Westchnął tedy.
— A! pani! pani! gdybyś pani wiedziała co dla niej ludzie cierpią...
Panna Agnieszka spojrzała nań i poczęła się śmiać.
— A toż co? — spytała — czy i pan takie rzeczy mówić umiesz?
— Jakto i ja? dla czego? czym to za stary?
— Tak mi się zdaje, boć to czcze słowa i dla pustej młodzieży zabawka, ani pan ani ja jużeśmy nie do tego...
— No dobrze, tem lepiej — zawołał Achinger — po prostu z mostu mówmy, jak dojrzalszym ludziom Pan Bóg przykazał. Ja pannę Agnieszkę bardzo kocham.
— A ja pana nie...
— Nic a nic?...
— Ani trochę...
— To jeszcze nic nie szkodzi — przerwał kuternoga — miłość jak apetyt nabywa się, nie wierz gębie, połóż na zębie... ja miłości Leonildy dla Koloandra nie wymagam, bo ostateczne postanowienie i małżeństwo święte mam na myśli... Chcesz mnie pani czy nie?