Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ej wiem ja wiem — rzekł — co to jest... nie małżeństwo pannie wstrętliwe jest, ale ja... gdyby tak inny...
— Nie, zaręczam — zawołała już gniewna panna Agnieszka.
— I wiem nawet kto inny...
— O tem wątpię, bo byś pan więcej chyba wiedział niżeli ja sama.
— Podobał się podobno tajemniczy człowiek, ów przybłęda, co to niewiadomo czy się gdzie z szubienicy oberwał, czy z pod ekonomskiego bizuna...
— Mości panie — porywając się z siedzenia ofuknęła się panna Agnieszka cała pąsowa — ani słowa więcej, lub...
— Nie wiedziałem, że nawet mówić nie wolno... ale pozwól asińdźka dać sobie przestrogę... niebezpieczna to gra, gdzie jeden w masce chodzi, drugi z twarzą odkrytą... byle nie żałować.
— Nie wiem zkąd pan mogłeś posądzić mnie... — zawołała panna — domysł jego fałszywy, ale na przyjaciela domu moich krewnych i człowieka którego szanuję, nic powiedzieć nie dam.
— No! no! proszę się nie gniewać, coś się przebacza miłości — rzekł miarkując się Achinger — prawda żem za gorąco się wyraził, ale też i gorąco poczułem... więc o pardon i milczenie proszę.
W tej chwili szczęściem nadjechali państwo Marcinostwo, zaczęli żartować ze samotnej pary i na tem się skończyło, ale Achinger jeszcze większą i zaciętszą powziął do Żeligi nienawiść, jemu przypisując swe niepowodzenie.
Być może iż miał trochę słuszności, ale Żeliga będąc w najlepszych stosunkach z panną Agnieszką, pono w istocie nie myślał, aby one kiedy ściślejszemi węzły mogły się zakończyć: unikał nawet pozoru przypodobywania. Mniej ostrożną może była sama panna Agnieszka, nie myśląc aby ją posądzić miano o co innego jak o przyjaźń, której się wcale nie wstydziła. Pani Marcinowa z lekka jej czasem napomyka-