ła, aby była ostrożniejszą i ludzkim językom niedostarczała pastwy; rumieniła się naówcza panna Agnieszka i milczała; żartował też niekiedy sam pan Marcin.
— Ej panienko, — mówił grożąc — coś mi waćpanna myślisz widzę Żeligę bałamucić? czy ci tak w oko wpadł? Niebezpieczna to rzecz rozmiłować się w podżyłym człowieku, bo takie kochanie, jak mówią, do żywota trwa.
— Ale dajże mi pan pokój — broniła się panna Agnieszka — z palcaście to państwo wyssali...
Tak mówiła, ale nazajutrz, w długiej przechadzce z Justysią i Żeligą, wszystkie te przestrogi i żarty się zapominały. Nówiliśmy już, że panna Agnieszka była niegdyś bardzo piękną, mimo lat z górą trzydziestu wdzięk ten zachowała cały, stała się tylko poważniejszą, smutniejszą, ale przebyte strapienia zniesione mężnie nie starły z niej wiekuistego uroku młodości, która nie zużytkowana cała przy niej została. Była więc jeszcze majestatycznie piękną i czas zdawał się oszczędzać to wspaniałe dzieło ręki Bożej.
Żeliga co do powierzchowności był najdziwniejszym człowiekiem w świecie, w ogóle postawę miał męzką, wzrost słuszny, czoło odkryte oko wypukłe, rysy pełne szlachetności, ale się mienił jak nikt. Jednego dnia wydawał się starym, przybitym, znękanym, innych czasów gdy się ożywił, gdy go coś mocniej choćby boleśnie dotknęło, zadziwiająco młodniał, prostował się, krzepił i naówczas obudzał we wszystkich podziwienie pięknością jaśniejącego oblicza. Oczy jego czasem zaszklone, mętne, niekiedy połyskiwały ogniem prawie przerażającym. W tych paroksyzmach młodości widać było, że się hamował i na wodzy trzymał, aby nie dać sobie wybuchnąć, trwały też one krótko, a po nich wracał do spokojnego jakiegoś zdrętwienia, do którego widocznie siłą starał się nawyknąć. Było w nim jakby dwóch ludzi: jeden dawny, drugi nowy, tamten lotny i śmiały, ów cichy i spokojny, ostatni się wszakże rzadko cały objawiał, zasła-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.