Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to może dawniej inne nosił nazwisko — rzekł powoli Achinger — ale ten, ten... coś to się jegomość tak przestraszył gdy wszedł...
— Ale bo to ja taki jestem — przerwał śmiejąc się stary — od czasu jak mnie Arabowie ściąć chcieli, lada czego się wstrząsam... Trzeba wam wiedzieć — dodał, żem już klęczał i poganin dziki dobył miecza by mi głowę odciął, świsnął nim i jam się mimowoli ugiął... Otóż od tej pory wszelki hałas wznawia mi ten przestrach... słabość ludzka.
Achinger popatrzał na staruszka, który miód smoktał i smakował.
— Dobry miodek — rzekł bernardyn.
— A ja myślałem, że to jaki stary znajomy...
— Miodek? miodek? o! o! znałem ci ja różne miody, ale tak dobrego, wytrawnego rzadko.
Kuternoga dał pokój na ten raz, ale po kilku kieliszkach począł opowiadać o Żelidze, jak się on do domu Barcińskich wśrubował, jak opanował ich umysły, jak to był człowiek zagadkowy i niebezpieczny.
Bernardyn słuchał, smoktał powoli i głową kiwał.
— E! — rzekł w końcu — czy to się jegomości nie przydaje tak?... czy nie masz do niego jakiej osobistości? To się człek zdaje spokojny i uczciwy... dalibyście mu pokój...
Achinger znów zmilczał, ale po chwili dorzucił:
— A dałbym też na klasztor czy na ołtarz jaki z kilkaset złotych, żeby tego człowieka odkryć co jest za jeden.
— I nie wwodź nas na pokuszenie! — cicho szepnął staruszek stawiając kieliszek... Ja doprawdy nic nie wiem, nic nie wiem, a gdybym wiedział nawet, jeśli to tak waszmości korci, bałbym się, abyś na złe nie użył wiadomości... ale nic nie wiem.
— E! e! ojcaszku — rzekł podochocony Achinger, — ty wiesz ale nie chcesz mówić...
— A może i nie chcę... ot i kwita — dodał stary — ale najpewniej nie wiem nic. Co mam wiedzieć i dla