Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

czegobym miał wiedzieć?... nic nie wiem! — mruczał z cicha — nic nie wiem...
— Duchownemu nie godzi się mówić fałszywie — odparł Achinger — choćby w dobrym celu...
— No i to wiem! wiem, wiem! — przerwał stary — masz słuszność, nie chcę kłamać, znam go doskonale, wiem jego życie ale tajemnicy mu zobowiązany jestem dochować — i dochowam... Więcej wam nie powiem słowa.
Napróżno go na wszystkie strony obracał Achinger, ust mu już więcej otworzyć nie potrafił. Staruszek odmówił modlitwę, przeżegnał się i nie wiele podobno zyskawszy tu, prócz dobrego objadu, natychmiast do Chełma odjechał.
Trzeciego dnia i p. Marcin udał się do Chełma, bo wiedział, że się tam staruszek miał zatrzymać w klasztorze i zastał go tam w istocie. Po różnych rozmowach obojętnych poszli razem do ogrodu, a Barciński otwartszy przystąpił wprost do rzeczy.
— Mój ojcze — rzekł — gdyście byli łaskawi nawiedzić mój domek ubogi, spotkaliście tam Żeligę.
— Kogo! jak nazywacie? — spytał stary.
P. Marcin zdziwiony tą niewiadomością powtórzył imię.
— No... Żeligę, Żeligę. Nie uszło to niczyjego oka, żeście się na widok jego zdumieli... juści to nie przypadek, jest jakaś tego przyczyna. Człowiek ten parę lat już gości u nas, kochamy go jak brata. Zdaje się zacny i poczciwy, ale się z sobą kryje... przeszłości jego nie wiemy wcale. Zdajecie się go znać, nie chcemy badać tajemnicy, jeśli tam jaka jest, radzibyśmy przecie wiedzieć czy w tem nie ma coś... rozumiecie mnie — dodał p. Marcin.
Bernardyn stanął i popatrzał smutnie.
— Żeligi nie znam — rzekł.
— Aleście go może pod innem znali dawniej nazwiskiem?
Staruszek opuścił głowę, wziął za rękę Barcińskiego i odparł głosem łagodnym: