mnie z wami przykrzej w tem położeniu, pono panie Marcinie na ten raz rozstać się potrzeba...
Chciał przerwać Barciński, ale mu nie dał Żeliga.
— Dajcie mi się wygadać — rzekł powoli. — Znam ja dobrze położenie moje i com wam winien i sercu waszemu, ale nie znany, okryty dla was jakąś tajemnicą, jestem dla was niespokojem i kłopotem. Za cóż byście mieli dla cudzej winy... Panie Marcinie — dodał — wierzcie mi, że waszego serca dla ubogiego włóczęgi, waszej dobroci, tych chwil które pod waszą przeżyłem strzechą nie zapomnę nigdy, ale opuścić was muszę... Niepokój wniosłem z sobą, potrzeba was od niego uwolnić.
Barciński znowu chciał przerwać, Żeliga go uścisnął i mówił dalej po cichu:
— Nie wiem za co Achinger mnie nie znosi, szpieguje i grozi, wzbudza może i w was jakieś podejrzenia, co dzień wyraźniejsze... pozwólcie mi odejść, to będzie najlepiej.
— Na to nie pozwolę stanowczo wam powiadam — odezwał się pan Marcin, po dwóch leciech pobytu uczynilibyście mi krzywdę bolesną. Gdybyście drugiego lub trzeciego dnia byli odeszli, nie śmiałbym wam zapierać drogi, dziś, jeśli innych powodów ku temu nie macie, nie godzi się to kochany Żeligo, nie godzi. Myśmy przyrośli do was, dziecię nasze kocha cię jako ojca... Macie tu serca wszystkich, a jednego próżniaka zgryźliwa ciekawość wam nie zaszkodzi.
— Kochany mój gospodarzu — rzekł Żeliga — prędzej czy później musi nadejść chwila rozstania... nie dziś, to jutro... nie lepiejże teraz?...
— Nie, nie lepiej, bo widzę, że innego ku temu powodu nie macie, jeno obawę, aby nam nie ciężyć a to jest trwoga próżna... daremna... Więc dajmy temu pokój. Patrzcie z ganku już bieży do was i żona moja, plaska nam w dłonie obu... nie mówię — dodał ciszej — że tam ktoś jeszcze trzeci stoi i nieśmiało na was spogląda... wszystko to serca przyjazne... Chcieliżbyście to życie tak spokojne, szczęśliwe, rozerwać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.