Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

tęsknotą, za wami, którego myślą nawet nie wiedzielibyśmy gdzie szukać.
Mówił to tak serdecznie, iż Żeliga umilkł.
— Stań się więc wola wasza — rzekł namyśliwszy się — a daj Boże, bym wam to poczciwe serce braterskie mógł kiedykolwiek zawdzięczyć... tego tylko u miłosierdzia opatrzności proszę.
Został tedy Żeliga znowu, i popłynęło życie swym trybem bez żadnej zmiany, a gdy ono tak płynie jednostajnie, wówczas płynie najskorzej... niepostrzegli, już kilka lat uleciało.
Justysia wyrosła na zachwycającą dzieweczkę, jak była anielską dzieciną, kwiatkiem przecudnym, którego i blask i woń podziwiali wszyscy. Żeliga przyczynił się też wielce do zbogacenia jej umysłu rozlicznemi wiadomościami, ale dorastając można powiedzieć dziewcze wybujało, i stało się aż do zbytku jakąś nieziemską istotą. Było w niej coś wieszczego, natchnionego, jakieś jasnowidzenie niby prorocze, jakaś wszechwiedza i przeczucie przerażające. Nie żyła życiem powszedniem, ale jakby wygnaniec z innego świata, z oczyma wlepionemi w niebo, zasłuchiwała się w milczeniu, jakby jej uszy niepochwyconemi dla innych napawały się dźwiękami, zamyślała się godzinami, budziła nie łatwo do rzeczywistości, niby żałując straconych widziadeł... Matka i ojciec przelęknięci tym niezwyczajnym stanem dziewczęcia, czynili co tylko mogli, aby ją tym zachwytom odebrać, obawiali się o nią... starali się bawić, rozrywać, rozweselać... Justysia była im posłuszną, ale od zabawy w chwili, gdy najmniej można się tego było spodziewać, wracała do swej zadumy i snów niebieskich.
Najmocniej przerażoną tym stanem córki była matka, jej serce widziało w nim jakąś nieokreśloną groźbę dla życia i przyszłości jedynaczki. Sam p. Marcin, chłodniej się na to zapatrujący, utrzymywał, że przejść musi później, gdy małżeństwo i życie domowe na ziemię ją sprowadzą... ale Justysia o pretenden-