tach, którzy się zjawiać zaczęli, nawet słuchać nie chciała.
Zagadywana ostrożnie, parę razy odpowiedziała, że jej najlepiej jest w domu, że o mężu myśleć nie chce... a gdy raz rozmarzoną matka badała, jakby nie chcący odezwała się:
— Żeliga o tem pomyśli... on mi da tego, na którego ja czekać muszę...
Było to tak zagadkowe, tak dziwaczne, że biednej pani Marcinowej aż się serce ścisnęło, modliła się- płakała, wreszcie gdy to parę razy powtórzyła Justy, sia zawsze prawie słowy jednemi, biedna matka Bóg wie co myśląc postanowiła rozmówić się z Żeligą.
— Mój dobry przyjacielu — odezwała się gdy została sam na sam, — cóżeś to ty w głowę nabił Justysi... co to jest, powiedz, ciągle mi prawi że... ty jej tam jakiegoś męża masz przyprowadzić?
— Ja? — zawołał zdziwiony Żeliga — ja?
— Jakto? alboż o tem nic nie wiesz?
— Pierwszy raz jak żyw słyszę...
— Cóż to jest? nie domyślasz się.
Żeliga spuścił głowę, ruszał ramionami, dumał długo.
— Nie rozumiem, — rzekł — Justysia ma czasem takie przeczucia dziwne, że ich rozum zwyczajny nie doścignie... to jest coś takiego o czem ja wyobrażenia nie mam...
Gdy później toż samno Justysia znowu powiedziała matce, pani Marcinowa reflektując ją odezwała się:
— Ale moje serce, Żeliga o tem nic nie wie...
— Tak jest, Żeliga nic nie wie o tem, odpowiedziało dziewczę uśmiechając się spokojnie, ale to się stanie jak ja powiadam... niech już matusia będzie pewna...
Jednego jesiennego wieczora, pani Marcinowa, że we dworze było trochę duszno, a roje much dokuczały, pod starą lipą nakryć kazała do stołu; wszyscy się tedy wynieśli i zasiedli na rozmowę. Był i Żeliga,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.