ale od dwóch dni chodził dziwnie jakoś zamyślony i smutny.
— Co to tam waszeci? — spytał go p. Marcin, — chodzisz coś jakby nie swój, gdybyś się zwierzył, możebyśmy co poradzić potrafili.
— Ale co jegomości w głowie! co mi ma być! — odparł Żeliga — nic mi nie jest tylko że parno, a na burzę się gotuje, to człek w istocie chodzi jak osowiały... Dobrześ waszmość rzekł, prawda żem nie swój, ale to nic...
— To nic? — spytał patrząc mu w oczy p. Marcin.
— A no nic... l umilkli.
W tej chwili podobne usłyszawszy pytania panna Agnieszka mrugnęła na gospodarza i odprowadziła go nieco na bok.
— Zdaje mi się — odezwała się nieśmiało — że Żeliga do drogi się jakiejś gotuje.
— Zkądże to wnosisz?
— Kozaczek mnie ostrzegł, że go widział jak układał i pakował.
— To go wręcz o to zapytam, — rzekł p. Marcin.
— A! niech Bóg broni! nie mów pan nic, tylko go trochę miejcie na oku.
I zarumieniła się mocno, Barciński spojrzał na nią, łzy kręciły się jej w oczach, ale szybko odeszła. W tej chwili nadbiegła Justysia...
— Słuchaj — rzekł ojciec, tobie to wolno, pono Żeliga coś myśli o podróży. Spytaj go.
— Nie trzeba — odpowiedziało zamyślając się dziewczę — nie trzeba.
— Dla czego?
— Już ja wiem dla czego, ale powiedzieć nie mogę — szepnęła Justysia — zostawcie mu wszelką swobodę...
— Dla czegóż mnie zbywasz zagadką? zapytał p. Marcin.
— Ojcze! — zawołała ściskając go — w tem jest wszystko zagadką, ale dzień przyjdzie, gdy się ona rozwiążę... ja to czuję. Nie męczcie go...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.