Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

Smutnie popatrzył na dziewczę Barciński, a tak był nawykł czynić wolę jej, że i tym razem uległ.
W istocie inaczej jakoś tego dnia chodził Żeliga pod lipą, śmielszy, weselszy chwilami; panna Agnieszka spoglądała nań z jakimś strachem, on na nią z niezwyczajną czułością. Była chwila gdy państwo Marcinostwo oddalili się ku gospodarstwu, a Justysia jakby naumyślnie odbiegła za niemi i Żeliga sam na sam pozostał z panną Agnieszką. Milczeli długo oboje, wreszcie przybysz usiadł przy niej i począł głosem, w którym niezwykłe wzruszenie czuć było.
— Człowiek nie wie dnia ani godziny... — rzekł powoli — zawsze więc pora, gdy serce pełne, wylać z niego uczucie poczciwe, którego się może wypowiedzieć nie zdarzy. Mam wielką dla was wdzięczność...
— Za cóż takiego?
— Za dobre serce wasze, dla nieznanego przybysza... za wiarę waszą w poczciwość, za zaufania trochę, za litość i miłosierdzie... Powiem wam teraz, że żyłem długo oczekując kobiety, któraby zawierzyć chciała, i miłosierdzia jałmużnę szczerej przyjaźni mi wyświadczyć, a nie znalazłem nikogo litościwego i dobrego, dopókim was nie poznał... Nic nie mówi za mną, jestem ubogi, bez imienia, włóczęga, prędzej mieliście prawo po mnie złego niż dobrego dorozumiewać, a jednak... Bóg wam zapłać, pocieszyliście mnie, i dali mi lat kilka nie zmąconego niczem szczęścia, gdy mi się ono nie należało. Ubogiem słowem wdzięczności dziś się tylko wypłacić mogę, lecz wierzcie mi, panno Agnieszko, że bądź co bądź nigdy tego nie zapomnę, a wiekuistą wdzięczność poniosę z sobą do grobu...
Słowa te jakoś uroczyste, smutne, potwierdzając domysły panny Agnieszki, przeraziły ją bardzo, zmięszała się i cała drżąca chciała coś odpowiedzieć, słów jej zabrakło; on mówił dalej:
— A wy nie zapomnijcie też o mnie?
— Mój panie — odezwała się kobieta — pochwalili-