— Jakto znikł! może tylko swoim zwyczajem do Chełma poszedł.
— Ale nie! już to ja wczoraj zmiarkowałem, że się coś złego gotuje, bo wieczorem mnie w głowę pocałował, dziękował mi, żem mu dobrze służył... i dał mi dziesięć bitych talarów... przez co potem prawie całą nockę oka zmrużyć nie mogłem, bom jeno myślał a myślał, co ja z niemi będę robił, czy luzaka kupić, czy cielaka... czy z przeproszeniem panienki... kobyłę...
— Ale mówże co się stało!
— A no, rano ja przychodzę, jak zwyczajnie po jegomościne buty, otwieram drzwi powoli, szaro było... mac... mac... szukam, gdzie zawsze stawia obówie... nie ma! aj źle myślę sobie... kiedy ja do łóżka... patrzę a ono nawet i nietknięte, jak była pościel z wieczora, tak została... tylko na stole papier leży... a starego ani słychu... ani duchu i tłomoczka też.
— Gdzież ten papier?
— Papier? a no gdzie położył tam i leży, ja go tykać nie śmiałem...
Panna Agnieszka zerwała się spiesznie i pobiegła do oficyn; w izbie starego było w istocie pusto, na stoliku tylko znalazła kartę zapisaną, na której stały te słowa:
„Niechaj wam Bóg błogosławieństwem swem za długą gościnę zapłaci, za przyjęcie braterskie i ludzkie nieznajomego człowieka, za powolność i przyjaźń cierpiącemu okazywaną. Darujcie mi, że tak odchodzę... było potrzeba was opuścić i opuścić w ten sposób. Bóg, który losami ludzi rozporządza, sam jeden tylko wie, czy się kiedy jeszcze w tem życiu zobaczymy, ja mam nadzieję, że tego szczęścia doczekam.
Wspomnijcie też czasem przyjaciela, który po was jak po rodzinie serdecznej tęsknić będzie. Nie znaliście mojego prawdziwego nazwiska, kiedyś się go jednak dowiecie, były powody ważne, które mi je ukrywać nakazywały. Dla was ja zawsze zostanę wdzięcznym waszym