Porwawszy papier, z którego tyle tylko zrozumiała panna Agnieszka, że Żeliga nie był Żeligą, — pobiegła ze łzami w oczach, z sercem bijącem obudzić natychmiast pana Marcina i panią Marcinowę, zwiastując im ów wypadek. W jednej chwili cały dom był na nogach, wszyscy poruszeni do żywego. Justysia tylko uśmiechała się tęskno ale spokojnie szepcąc: że go jeszcze zobaczymy. Pani Marcinowa gniewała się, Marcin był mocno zakłopotany, sam zaraz siadł na koń i pięciu ludzi w różne strony rozesłał, przykazując aby koni nie żałowali. Tknięty jakiemś przeczuciem Barciński dotarł do Chełma i zetknął się w samej bramie miasteczka z ową kalwakatą, o której wczoraj wspominał Achinger, magnata jakiegoś jadącego zapewne na Ruś do dóbr swoich w której szło parę kolebek, kilka wozów, konie powodne i kozaków w barwie sinej z żółtem kilkunastu. Ledwie się z nimi rozminął bez szwanku, bo nie wiedzieć dlaczego spieszyli gdzieś i gnali, a jemu też pilno było i poczekiwać nie chciał... Dobiwszy się do gospody, dowiedział się tam tylko, że dwór jakiegoś kasztelana przybył na nocleg wczora, oczekując na niego samego do późnej nocy, że ów magnat nadjechał czy nadszedł gdy kury pierwsze piały, a rano spiesznie ruszyli dalej. Jedni utrzymywali że to był któryś z Potockich, drudzy że Lubomirski, ale służba miała usta zamknięte i od niej nic się dowiedzieć nie można było.
O Żelidze zaś nigdzie języka nie dostał. Smutny też do Barcina powrócił, gdzie gdy tego jednego człowieka nie stało, wszystko się teraz pustką wydawało. Siedli do stołu krzywi, miejsce jego zostało próżne, w rozmowie go brakło, brakowało go w gospodarstwie, wieczorem przy gawędce; panna Agnieszka nie pokazywała się nawet, a kozaczek mimo dziesięciu talarów bitych, długo płakał w oficynach. Szczęściem kupił sobie zaraz łoszaka, to go nieco pocieszyło, ale że się nie opatrzył i wziął niewyzołzowanego jak się okazało, zdechł mu później i dziesięć owych talarów prze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.