Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

kowski stary wyga, poprawiwszy pasa nareszcie się odezwał:
— Może by tedy nie tracąc czasu ad rem przystąpić?
— A czemu nie — odparł p. Marcin — siadajmy.
— Dobrze — dodał p. Bogusz — a pan pisarz nam tranzakcją odczyta.
Odchrząknął tedy Szuszkowski i dobył raptularza z kieszeni i zaraz począł, przyszedł do punktów, ad primum, w tem p. Marcin przerywa:
— Tego przyjąć nie mogę — rzekł — musicie zmienić. Gradobicie na mnie, pożar na mnie, a toćby już p. Bogusz winien przynajmniej rachunek, kiedy ważyć nic nie chce.
— Jak mi Bóg miły, ja od tego nie ustąpię... nie mogę, — rzekł Bogusz krótko.
— No i ja też, — rzekł uradowany stolnik.
Zamilkli jakoś; widząc, że twardo stoi przy swojem pan Marcin, Bogusz odrobinę mięknąć zaczął i na małą zmianę się zgodził, aby szkody szły po połowie. Marcin milczał, zaczęli gdy mrugnął Bogusz, czytać dalej punkt drugi, znowu veto stolnik kładnie, znowu spór, ale rzecz była małej wagi co do inwentarza, remanentu, zrecesował się p. Marcin, poszli dalej, punkt trzeci do wykupu. Ten był najważniejszym. Barciński podniósłszy się z krzesła powiada:
— Kochany bracie a sąsiedzie miły, toć widocznie na moją zgubę dybiesz, chcesz abym już nigdy do Sroczyna nie przyszedł, toć moja ojcowizna... zlituj się.
— Mój panie — odparł Bogusz — kołem się fortuna toczy, co dziś wasze, jutro być moje, człek głupi, gdy ze szczęścia i losu nie korzysta.
— Aleć nie ze szkodą drugiego.
— Gdzie jeden zyskuje, wszak ktoś tracić musi.
— Proszę cię...
— Nie mogę...
— Nie możecie? — zapytał Barciński.
— Jakem szlachcic nie mogę.
— No to bywajże mi waszmość zdrów, a Sroczyna nie powąchasz! — odparł żywo stolnik.