ną — mądryś ty mądry! podszedłeś mnie gracko... djabli ci pieniędzy przynieśli... ale poczekaj! poczekaj! Będziesz ty mnie może jeszcze potrzebował, zobaczymy czy ja ci wysłużę.
Nie było już nawet mowy o zamianie, wnet zawołał chłopca aby szkatułkę precz zabierał, siadł na wózek nie żegnając się i pojechał tak szparko, że nawet o Szuszkowskim zapomniał.
Pan Marcin go na gawędę i wieczerzę zatrzymawszy dopiero nazajutrz swojemi końmi do Chełma odesłał.
Nie myślał wcale pan Marcin taić się z tem zkąd mu Pan Bóg niespodziewaną pomoc zesłał, przy wieczerzy o niczem nie mówiono tylko o tem, a rodziły się na rachunek tego tajemniczego Żeligi najdziwniejsze domysły.
Nazajutrz wiedziało już o tem całe sąsiedztwo, ktoś szepnął Achingerowi, a ten jak stał dopadłszy ledwie chłopskiego wozu przyleciał. Cały był pomięszany i kwaśny. Naprzód prosił pana stolnika aby mu całą rzecz jak była opowiedział, potem milcząc oglądał i dukaty i pamiątki, na ostatek padł na krzesło z frasunkiem wielkim.
— Jakież to tam licho przewidzieć mogło, że pod tą szarą kapotą jakiś magnat pokutuje — i zawołał: — Ot tom sobie nawarzył piwa... a tożeśmy się tu żarli z nim nieustannie... i w drogęm mu lazł! Gdybym był wiedział... ba! ba!
— Otóz masz nauczkę, sąsiedzie, jak się to z każdym, by i z ubożuchnym człeczkiem obchodzić potrzeba.
Achinger więcej był przelękły niż zmartwiony.
— Jeżeli on mospanie — mówił — tak przyjaciołom się wywdzięcza wspaniale, toć pewnie ostro obchodzi się z niechętnymi a ja mu nieraz zalał za skórę... więc mi nie daruje!... Ot tom sobie biedę kupił!
— E! nie frasujcie się znowu tak bardzo — rzekł pan Marcin — złe się rychło zapomina.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.