Marcinowa już mu dali pokój, i o nic więcej nie dopytywali.
Wieczór spłynął na bardzo miłej gawędce, gdyż podróżny mimo pozornej i ubogiej powierzchowności miał o czem mówić i widział dużo świata, jak się to z jego rozmowy okazywało. Wyznaczono mu bardzo porządną izbę w oficynie na nocleg, a nazajutrz rano w dalszą miał wyruszyć drogę. Pożegnał się był nawet z gospodarzem i gospodynią z wieczora, pragnąc odejść o świcie, ale i pan Marcin oparł się temu stanowczo i pani Marcinowa rada że tak miły gość przerwał tęskną czasem wiejską samotność, która zdawała się niekiedy ciężyć panu Barcińskiemu.
— Ależ proszęż cię, miły panie a bracie — odezwał się do przybysza, — jeśli cię tam nic w szyję nie pędzi, po cóż się masz zrywać do dnia, wypocznij sobie do woli.
— I bez ciepłego śniadania nie uciekajcie mi proszę — dodała jejmość, — każę wam piwa grzanego przygotować, bo ranki bywają dobrze chłodne.
Gdy wyszli na ganek, bo gospodarz choć ubogiego gościa odprowadził na kwaterę, aby się przekonać jak mu tu nocleg przysposobiono, przystanął pan Marcin, i szepnął cicho do Żeligi, ujmując go za rękę:
— Słuchajcie bracie kochany, ja się waszmości o nic nie dopytuję, ale nie będziecie mi mieli za złe, gdy się dowiem, czy jesteście przy zapasie? bo to w drodze mospaneńku wyczerpuje się... nie ma w tem wstydu między swoimi, hodie mihi, cras tibi. Nie jestem ja bogacz, ale tem lepiej ci znam ludzkie potrzeby. Gdybyś był łaskaw, a przyjął odemnie kilka talarów na wypadek... bardzo by mi służyć wam miło było.
Że tam jakoś w izbie trochę ciemnawo było, nie dostrzegł pan Marcin, jakie wrażenie te wyrazy uczyniły na Żelidze, ale uściskał pana Marcina serdecznie i zawołał głosem wzruszenia pełnym:
— Bogdajmy się nam tacy ludzie na kamieniach rodzili, ze złotemi sercami braterskiemi, jak wasze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.