się jeszcze z sobą? Wszystko to były nierozwikłane zagadki.
Pani Marcinowa co wieczora przychodziła do niej dopomagając domysłom i rojąc z nią o przyszłości.
— No cóż ty na to mówisz! co ty moja Agnusiu — wołała od progu — on ci pewnie wprzódy musiał dawać do zrozumienia... nieprawdaż? Juściż, wszyscyśmy postrzegali to, że się bardzo miał do ciebie... Jak on ci mówił? czy ci co obiecywał?
Naówczas skromna panna Agnieszka po cichutku przypominając sobie swe rozmowy z nim, powtarzała je p. Marcinowej i przeczuwały jak to się skończy, jak z wielką przyjedzie kalwakatą itp.
Jakież to szczęście dla człowieka odrobina nadziei, jakież to szczęście, gdy los da mu trochę tej pajęczyny złotej na tkankę, którą fantazja tak misternie przerabiać umie. Nigdy rzeczywistość najcudniejsza nie karmi tak u piersi dzieci dobrej nawet doli.
Ale kiedyż marzenie się wyśniło? Kiedy człowiek tworząc tysiące obrazów na odgadnienie przyszłości, spodziewał się jaka ona będzie... Nigdy! Najczynniejsza wyobraźnia nie sprosta zwierzęcej ironji losu, który naigrawać się zdaje z myśli, i iść na wyprzódki z fantazją, aby jej rzucić w oczy niespodziankę. Ten co nocy bezsenne przetrwał na wyrachowywaniu wszystkich możliwych kombinacyj losu, i doli swojej, kiedyż zgadł jutro i przewidział jego barwę? Serce czasem przeczuwa, rozum w dochodzeniu przyszłości jest zawsze zawodnym; bo serce ma instynkt nieochybny, siłę jakąś mistyczną, której rozsądek się wyrzekł. On rachuje tylko, ale niestety, rachuby jego oparte są zawsze na cyfrach lub nieznanych, lub fałszywie postawionych tak, że ostateczny wniosek, zawsze chybiać musi. Ale któż w życiu nie bawił się po tysiącznych zawodach, jeszcze raz w tę grę liczb nieznanych, w tę loterję doli, na której się zawsze przegrywa?
Tak teraz odgadywała panna Agnieszka, pani
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.