Achingerów. Mój przodek Zybult, miał także zatarg z jednym Lubomirskim że aż do szabel przyszło... nie zważając na imię i senatorską godność i to pod bokiem J. K. Mości. Drugi z Achingerów ze trzema tureckimi czauszami się starłszy, mało życia nie postradał...
— Ale cóż znowu — zawołał p. Marcin — o naszego Żeligę nie masz się czego obawiać, w drogę ci nie wejdzie, byleś ty mu jej nie zaszedł.
— No! no! widać żeście mu nigdy nie spojrzeli jak ja w oczy.
Polecając się opiece pana Barcińskiego, odjechał nie bardzo uspokojony o siebie kuternoga do domu, a tuż i państwu przypadała podróż do Warszawy, w którą się natychmiast wybrać musieli. Jechała z nimi i panna Agnieszka, jako nieodstępna towarzyszka. O mil pięć od Warszawy, na wielkim trakcie, stała naówczas karczma w lesie, której nikt nie mijał. Stary gracjalista, niegdyś kucharz podróżny wojewody Ogińskiego, który miał ten wielki przymiot, że umiał z niczego smacznie przyprawiać objadki i nabył wielkiej sławy z jajecznicy i bigosów, i założył w niej był pierwszą na cały kraj garkuchnię na gościńcu, dając przykład, że gospoda podobna przez katolika utrzymywaną być może.
Na owe czasy było to taką nowością, że wygoda chwilowo zyskała nadzwyczajną wziętość.
Impan Izydor Pastuski, tak się zwał ów staruszek przedsiębiorca, niczego nie żałował, aby swój (jak dziś mówią) zakład postawić na wytwornej stopie. Kupił był nawet mały billardzik w Warszawie, używany wprawdzie, ale jeszcze dosyć przyzwoity, i urządził bufet, w którym wódki gdańskiej, wina węgierskiego, pierników i tłuczeńców domowych dostać było można, miał zapas wiktuałów mniej więcej świeżych, piwo butelkowe marcowe, kawę nie złą i do posługi chłopca, ubranego w liberję przenoszoną cynamonową, kupioną na tandecie. Leżała ona
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.