Bóg zapłać... nie! nie! chwała Najwyższemu, mam jeszcze tyle grosza ile mi go potrzeba... przyjmijcie dzięki serdeczne.
W oficynie znalazło się posłanie wygodne i co tylko mógł potrzebować podróżny; Zeliga był atencją gospodarzy dla ubogiego włóczęgi prawie rozrzewniony.
— Ale cóż to wy, — rzekł ze łzami w oczach i głosie — tak biednego człowieka porządnie przyjmujecie, dla mnie byle kącik, byle barłog, abym się tam jako tako przespał, to i dosyć... a wy jak jakiego wojewodę w te kotary mnie kładziecie, człek się tylko tam popsuje i rozpieści.
— Mój bracie — odezwał się pan Marcin — powiem ci rzecz jednę. Gdy do mnie wielki, a znaczny gość jaki zawita, nie tak znów ja bardzo troszczę się o niego; ma on z sobą swoją służbę, pościele i sam się też pieści, da sobie rady, mnie o to głowa nie boli; ale uboższemu bratu posłużyć, to prawdziwa gościnność, bo o nim nikt nie pamięta, bo on sam o siebie nie wiele się troszczy, a ludzie też nasi niezbyt spieszą, gdzie się datku nie spodziewają. Temu to wygoda należy od nas bo się o nią nie upomni, a więcej jej potrzebuje.
Żeliga ukrywał wrażenie, jakie te wyrazy czyniły na nim, pożegnali się oba, czując ku sobie skłonność. P. Marcin w istocie był człowiekiem rzadkiego serca.
Nazajutrz rano jakoś mżyło, deszczyk popruszał, dzień był wilgotny, wstał do dnia pan Marcin i zaraz poszedł do oficyny: — zastał właśnie gościa nad stołem odzianego już, bo mu była jejmość troskliwa przysłała piwa ogrzanego z dobremi grzankami. Powitali się oba wesoło.
— E! słuchajcie — rzekł gospodarz — gdzie waść tam po tej ślizgawce i po błocie będziesz się wlókł, odpocznij dzionek z nami, mamy na objad barszcz z rurą i flaki... bośmy wołu zabili... Zjesz co Bóg dał... i siły nabierzesz...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.