Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

z sieni wychodzącego na spotkanie młodego lisa, hodowanego wilczka i psiarstwa różnego co niemiara. Wszystko to rzuciło się witać skomląc Żeligę, obrywało mu poły, i lizało po nogach, aż widząc też tu przybywającą kolebkę, musiał ich rozpędzić na zwykłe legowiska.
Na świśnięcie jedno i skinienie, jak czarodziejką laską tknięte stworzenia te odeszły i pochowały się w swem miejscu, znać bardzo do posłuszeństwa nawykłe.
— Był czas, panie bracie — rzekł Żeliga — gdy prawie z ludźmi żyć przestałem naówczas potrzebując jakiegoś żywego towarzystwa, zamknięty w tej pustelni hodowałem zwierzęta, uczyłem je, zabawiałem się niemi; i powiem wam, nieraz łatwiej mi było z nierozumnemi istotami dać sobie radę niż z ludźmi, braćmi mojemi.. Wszystkom to u nich znajdował czem grzeszym my, krom jednej obłudy, dopiero zły człek, złe zwierzę kłamstwa nauczyć może.
Powóz pani Marcinowej potoczył się w tej chwili przede dwór z niemałem zdziwieniem służby, która za ten pustynny, nie wiedzieć ostróg czy klasztor, z jakąś obawą spoglądała. Sama nawet pani przestraszona była dziką fizjognomją ustroni tej, której straż zwierząt nadawała osobliwą powierzchowność.
— Weselej tam u was w Barcinie — odezwał się Żeliga, wysadzając z kolebki p. Marcinowę — ale się nie lękajcie, zwierzęta oswojone, posłuszne i łagodne, żadne ani zaburczy na człowieka. Witam was w mojej pustelni, w której smutnych lat dużo przeżyłem w rozmyślaniu. Przebaczcie, że popas wasz tu nie będzie bardzo wygodny.
Dotąd żywy duch się nie pokazywał, bo nawet wrota otwarły się jakby same i odźwiernego widać nie było, ale nareszcie na odgłos dzwonka zawieszonego w ganku, który Żeliga poruszył, z bocznego budynku wyszedł naprzód staruszek, odziany biało, poważny i miłego oblicza, za nim dwa karły po węgiersku przystrojone i dwa chłopaki w szarej barwie, jak