Żeliga nie dając się długo prosić przystał na to. Okazało się że dobrze zrobił, bo się jakoś zaniosło na srogą niepogodę, ranny ów wietrzyk wkrótce zmienił się na szczerą słotę, na kapuśniaczek, który u nas zwykle trzydziestkę wróży.
Poszli więc z panem Marcinem na gawędę do dworu, przegadali o tem i owem nie spostrzegłszy się cały czas do objadu, a po barszczu i flakach z majerankiem, które były przedziwne, grali w warcaby do wieczerzy. Wieczorem, gdy znowu począł się żegnać i dziękować państwu Marcinostwu za gościnność Żeliga, spodziewając się, że nazajutrz choć cokolwiek się rozjaśni, pani Marcinowa, żwawa kobiecina, ani mówić nie dała o odejściu, jeśliby pora nie była po temu. Rada była niezmiernie, że jej męża rozruszał i rozweselił, i że jegomość ani drzemie we dnie, co jest rzecz po objedzie nie zdrowa, ani gderać, ziewać i w szybę palcami bębnić, przeklinając słotę, co jest rzecz nudna, nie okazywał ochoty. A godzili się cudownie, jakby lata przeżyli.
— Co do waszego jutrzejszego wyjścia — odezwała się pani Marcinowa, dając mu rękę do pocałowania — szeroko o tem Dawid pisał... zobaczymy... zobaczymy... tym co powozami przyjeżdżają, koła zdejmują, a pieszemu gościowi postawimy wartę i będziesz jegomość w areszcie... abyś się na deszcz nie wyrwał.
Nie dziw, że się Żeliga powszechnie podobał wszystkim, bo choć per pedes apostolorum się przywlókł i nie zbyt wspaniale w szaraczkowej kapocie wyglądał, poznać było łatwo, że człek niepospolity, otarty ze światem i koło wyższych klamek, dużo widział, słyszał, zapamiętał i myślał, miał też co powiedzieć i na podziw do rzeczy. Całej rzeczypospolitej familje i ich kolligacje znał na palcach, kto kogo rodził, kto z kim był spowinowacony; ludzi znakomitszych, zdaje się że osobiście nawet i poufale miał gdzieś zręczność wybadać i stosunki krajowe, politykę, nawet zagraniczne państwa i panujących ilekroć wspominał, to tak jakby się o nią otarł, sądził jak pra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.